Dorobiliśmy się Obrony Terytorialnej

Właśnie weszła w życie nowelizacja ustawy o powszechnym obowiązku obrony, która utworzyła Wojska Obrony Terytorialnej jako piąty rodzaj sił zbrojnych.

W idee fixe wygląda to następująco:

W ramach rezerw Odrodzona Rzeczpospolita Polska dysponuje formacjami Obrony Terytorialnej. Służba w OT zapewnia niewielkie wynagrodzenie finansowe w zamian za przechodzenie cztery razy do roku tygodniowego przeszkolenia wojskowego. Założenie jest takie, że w przypadku konfliktu oddziały rezerwy zostaną wyposażone w lekkie kamizelki, broń długą i ręczną broń przeciwpancerną oraz komunikatory oparte na sieci telefonii komórkowej, a następnie rozpoczną akcje partyzanckie w miastach.

Obrona Terytorialna jest dość zabawna. Z jednej strony podtatusiali bezrobotni, którzy wyrwali się od marudzących żon, z drugiej łysi kolesie ze “Strzelca”, “Żołnierza Niepokalanej” i innych takich. A dowodzą nimi albo równie podtatusiali podoficerowie dwa lata do emerytury, albo niestabilni kolesie przemieleni przez Kocioł Bałkański albo inną “misję pokojową”.
“Kamasz”, wypowiedź na wave.forum.zielone.zelastwo.pl

Warto też zauważyć, że wśród skazanych za przestępstwa z bronią w ręku jest nadreprezentacja bezrobotnych członków Obrony Terytorialnej.
“MajorMajor”, wypowiedź na wave.forum.zielone.zelastwo.pl

Konstytucja RP

…musi zostać, zdaniem Pawła Kukiza, zmieniona. Jakby co, mamy gotową preambułę:

„Odrodzona Rzeczpospolita Polska jest Narodem Katolickim i dlatego buduje swoją nadzieję na wsparciu Bożej Opatrzności. Konstytucja naszego państwa oparta jest na sprawdzonym historycznie fundamencie wartości prawdziwie chrześcijańskich, w szczególności na chrześcijańskiej wizji człowieka.
Szczególna i manifestowana przez wieki tolerancja polskiego katolicyzmu umożliwia pełną akceptację takiego moralnego i etycznego fundamentu wyznawcom innych religii, także tym członkom polskiej rodziny, którzy nie dostąpili łaski wiary, ale pragną autentycznego dobra całej wspólnoty Narodu Polskiego”.

Nie musicie dziękować.

Nowy Wielki Brat, taki sam jak stary Wielki Brat

Mamy kolejny skandal “podsłuchowy” – okazuje się, że NSA (czyli amerykańscy specjaliści od łamania szyfrów i komunikacji elektronicznej) prowadzi program PRISM, który umożliwia bezpośredni dostęp do danych przechowywanych przez wielkie amerykańskie korporacje – Google, Microsoft, Yahoo, Facebooka, innych. Sprawę nagłośnił Washington Post na podstawie przecieku od anonimowego pracownika NSA. Wielki Brat, najwyraźniej, patrzy.

Tyle że jeśli zdjąć czapkę z cynfolii i się wgryźć nieco w sprawę, to znajdujemy ostatni slajd z artykułu WP: przedstawia on roczny koszt programu PRISM jako dwadzieścia milionów dolarów. Jak na program rządowy to są fistaszki. Oczywiście możliwe, że źle zrozumiałem slajd, ale jeśli nie, no to ja przepraszam, ale o czym my tu mówimy? Wychodzi na to, że mamy tu nie tyle PERMANENTNĄ INWIGILACJĘ poprzez stały dostęp do wszystkich danych, a po prostu współpracę ze służbami: agencja wystawia kwit o dostęp do danych, specjalny sąd (FISA) rozpatruje zasadność kwitu, jeśli rozpatrzy pozytywnie – agencja udaje się do odpowiedniej firmy i dostaje dane, które chciała. Że co, że firmy mają obowiązek dostosować się do obsługi kwitów? Przecież tak było od zawsze. Że specjalny sąd rozpatruje wszystkie kwity z agencji pozytywnie? To wiadomo przynajmniej od dwóch lat.

Żeby dodać sprawie smaczku, wszystkie korporacje wymienione w artykule zaprzeczają, jakoby wydawały dane. Google ustami Larry’ego Page’a stwierdziło, że o programie PRISM dowiedziało się z gazet, czyli dementuje rewelacje anonimowego faceta podającego się za pracownika NSA. Biały Dom twierdzi, że wszystko jest zgodnie z prawem, a program zresztą i tak podsłuchuje tylko nie-Amerykanów, więc nie ma się czego obawiać. Komu tu ufać?

No nikomu przecież. Oczywistym jest, że agencje mają uprawnienia do podsłuchu komunikacji i wglądu w metadane. Oczywistym jest, że takie uprawnienia będą nadużywane. Oczywistym jest, że można ich użyć jako narzędzia aparatu ucisku. Jeśli chce się mieć trochę prywatności online, należy dokształcić się z bezpieczeństwa informacji i pomału zacząć stosować metody używane do niedawna raczej przez szpiegów.

Świat postpracy

Recesja na świecie podobno się kończy, więc gdzie jest wzrost zatrudnienia?

Nie ma. I nie będzie.

W artykule na techcrunchu niejaki Jon Evans pisze o świecie – naszym, teraz – w którym automatyzacja, robotyzacja i ogólnie technologia zjadają miejsca pracy. Pracę średniowykwalifikowanych robotników robią roboty. Pracę średniowykwalifikowanych sekretarek robią kombajny kalendarzowo-pocztowe i systemy IVR. Pracę średniowykwalifikowanych obracaczy burgerów robią maszyny do obracania burgerów. Maleje pula miejsc pracy, kapitał zastępuje siłę roboczą. Póki co, inteligencja techniczna, ludzie zatrudnieni we wsparciu tych maszyn i systemów, mają robotę – ale należy oczekiwać że to też się zmieni. Widmo wysokiego bezrobocia krąży po Europie i masy to widzą. Co teraz będzie?

Teoria Evansa jest taka, że skoro zautomatyzowana ekonomia wytwarza bogactwo z minimalnym wkładem ludzkiej pracy, to jednym z możliwych efektów obecnych zawirowań jest ekonomia, w której pracują wyłącznie wysoko wykwalifikowani specjaliści w trudnych do zautomatyzowania dziedzinach, a cała reszta populacji otrzymuje trochę tego wyprodukowanego bogactwa – ot tak, z rozdzielacza, w ramach czegoś w rodzaju zasiłku. Problem w tym, że nasza obecna ekonomia nie jest dostosowana do takiego modelu. Korporacje i bogacze nie są specjalnie zainteresowani dzieleniem się zyskami, preferując zamiast tego przewały podatkowe i medialną wojnę z biednymi.

Taką sytuację nazwaliśmy w idee fixe “IQ-bezrobociem”: pracuje mniejszość, większość żyje na państwowym permanentnym zasiłku. Komunistyczna utopia “każdemu według potrzeb”? No cóż, nie: subwencjonowany przez państwo deputat żywnościowy jest dość ohydny, mieszkanie to klitka w zbudowanym w ramach rządowego programu megawieżowcu, a rozrywka sprowadza się do aktywizji w ramach subwencjonowanego abonamentu – ale i tak, lepsze to niż nic, niż głód i desperacja permanentnego braku zatrudnienia.

Do tego stanu świat idee fixe dotarł przez dziesięciolecia zawirowań, niezliczone zamieszki i miliony ofiar. Mam nadzieję że prawdziwa historia potoczy się jakimś łagodniejszym torem.

Wprowadzenie do panoptykonu

Podpowiedzieli mi, że blog idee fixe to dobre miejsce na opisywanie tych wszystkich sytuacji, które przybliżają nasz świat do świata opisanego. Warto spróbować.

Rzuciła mi się w oczy reklama “telefonu dla dzieci”, małego urządzonka zaprojektowanego jako kid-friendly. Projektant najwyraźniej zasugerował się obecnymi na rynku tzw. telefonami dla seniorów i uprościł urządzenie do bólu, jednocześnie odzierając je z większości atrakcyjnych funkcji – nie ma dotykowego wyświetlacza, więc nie ma też Angry Birds.

Są za to opcje kontroli rodzicielskiej. Przydzielona rodzicowi pełna kontrola nad listą kontaktów, a zatem i prawo do decydowania, z kim dziecko będzie rozmawiać przez telefon to najmniej inwazyjna z dostępnych opcji. Dzięki pokładowemu GPSowi rodzic (czy inny tam uprawniony użytkownik) może też dostawać updaty miejsca przebywania dziecka (w postaci wiadomości z linkiem do mapki, bardzo user-friendly) oraz – to mnie zwłaszcza ujęło – zdalnie włączyć mikrofon i podsłuchiwać.

Takie urządzenie jest ucieleśnieniem znanej leninowskiej maksymy przedkładającej kontrolę nad zaufaniem. Warto zastanowić się tak na marginesie nad wychowawczą wartością takiego sprzętu oraz dynamiką, jaką wprowadza ono w układ rodzic-dziecko, jednak ja zasadniczo nie o tym.

Producent na swojej stronie pisze, że dzięki takiemu urządzeniu dziecko wchodzi w “świat komunikacji mobilnej” łagodnie, że “uczy się zasad komunikacji”. Nie wspomina natomiast – przez zapomnienie pewnie – że dziecko uczy się także, że urządzenie z którego korzysta, tak naprawdę nie należy do niego i nie na jego korzyść działa. Uczy się, że funkcja komunikacyjna jest tak naprawdę dodatkiem do możliwości podsłuchowo-lokalizacyjnych, które taki telefon oferuje. Uczy się, że ktoś zawsze może słuchać. Wydaje się, że są to ważne dla młodego człowieka lekcje, wprowadzenie do życia w systemie totalnego nadzoru. Wyobrażam sobie wprawdzie lepszy sposób na przekazanie tej wiedzy niż zrobienie z niej części codziennego życia dziecka, ale może to tylko ja. Zresztą, ja skupiłbym się raczej na krzewieniu w młodym człowieku świadomości i podpowiadaniu pomysłów, jak sobie w takim systemie wykroić kawałek prywatności. Nie jest powiedziane, że wszyscy – a w szczególności potencjalni nabywcy takich telefonów – chcą w dzieciach krzewić właśnie taką wiedzę.

idee fixe w Innych Sferach

Duży tekst o idee fixe ukazał się w dziesiątym numerze kwartalnika “Inne Sfery” – prócz wprowadzenia do świata napisałem też parę słów o historii powstawania systemu oraz źródłach, którymi inspirowaliśmy się przy jego tworzeniu. Artykuł ilustrowany jest grafikami Olafa Ciszaka, których użyjemy też we wciąż powstającej ilustrowanej wersji podręcznika.

“Inne Sfery” leżą tu.

Zapraszam do lektury.