Poziom Czerwony

Leszek ‘Leslie’ Karlik

Gwizd turbowentylatorów stojącej na dachu wieżowca opancerzonej orki był dla siedzących w niej ludzi praktycznie niezauważalny. Hełmy znajdujące się na głowach czteroosobowej załogi były wyposażone w słuchawki z aktywnym systemem tłumienia dźwięku. To co słyszeli nie było wystarczająco głośne, aby zaabsorbować ich uwagę.

Pilot, Aleksander Siemionowicz Grozny, były wojskowy z ponad tysiącem godzin lotów bojowych na koncie koncentrował się na danych wyświetlanych przez VR-gogle hełmu. Był gotowy do natychmiastowego startu i sprawdzał jeszcze raz wskazania diagnostyczne komputera pokładodwego. Chciał być pewien, że wszystko działa jak należy – po starcie, przy locie nad terenem Strefy Mokotów światła nawigacyjne orki mogły okazać się kuszącym celem dla jakiegoś cierpiącego na nadmiar amunicji do karabinu mieszkańca Ursynowa.

W całej swojej karierze pilota szturmowych turbopterów armii Federacji Rosyjskiej tylko raz słyszał o zestrzeleniu maszyny fuksiarską serią z erkaemu, ale nie chciał stać się drugim takim przypadkiem. Jedyną rozrywką na jaką pozwalał sobie Grozny była sącząca mu się w uszy muzyka Czajkowskiego.

Siedzący przed Aleksandrem strzelec Abdul ibn Rahman również był byłym wojskowym, chociaż z Wielkiego Kalifatu Islamskiego. Abdul był strzelcem pokładowym muzułmańskiego samolotu szturmowego, strąconego podczas potyczki na niespokojnej granicy Kalifatu z Wolną Afrykańską Federacją Równikową. Już to, że przeżył zestrzelenie, było z punktu widzenia jego przełożonych niemalże zdradą, ale co gorsza, Abdul załamał się podczas przesłuchań i przyznał że ich lot został celowo wysłany w przestrzeń powietrzną Federacji Równikowej. Jego zeznania wywołały średniej wielkości incydent dyplomatyczny, a sam ibn Rahman został zaocznie osądzony i skazany przez sąd mułłów na śmierć za zdradę kraju i Allacha. z takiej to sytuacji wyciągnął go jego obecny pracodawca, zapewniając sobie tym jego dozgonną wdzięczność. Abdul siedział w swoim fotelu, z goglami VR opuszczonymi na oczy i prowadził symulowany ogień do symulowanego przeciwnika. Nie miał zamiaru zawieść swoich przełożonych.

W kabinie z tyłu, oprócz pary noszy i skomplikowanej aparatury bioczujników, medykatorów i resuscytatorów znajdowały się jeszcze dwie osoby, zakute w polimerowo-tytanowe płyty wojskowych pancerzy.

Małgorzata Pracka, była policjantka i certyfikowany paramedyk czyściła pistolet, popijając cappucino ze swojego ulubionego kubka. Jej służbowa broń, karabin szturmowy Heckler & Koch G23A3 — standardowa broń armii EU — wisiała obok niej w uchwycie na ścianie. Według Małgorzaty, był to jeden z przyjemniejszych aspektów jej pracy: eksterytorialność Falcon AirMed oraz jej umowy z rządem Polski oznaczały, że SUFO, Samodzielne Uzbrojone Formacje Ochronne korporacji mogły używać wyposażenia którego legalność regulowało prawo megakorporacji. a H&K G23A3 był naprawdę niezłą spluwą, o ile nie przebywało się w monsunowej dżungli, gdzie plastikowa skorupa ochronna, w założeniu projektanta hermetyczna, chroniąca broń przed brudem i ułatwiająca jej zamaskowanie stawała się podstawowym celem przekleństw żołnierzy zmuszonych do czyszczenia swojej broni z błota. Małgorzata nie miała zamiaru wybierać się do dżungli — nienawidziła robactwa.

Marcin Mazur, doktor medycyny z pozoru nie pasował do pozostałej czwórki. w robionym na zamówienie pancerzu skorupowym wyglądał zabawnie – był niski i korpulentny, a jego ‘skorupa’ dodatkowo go poszerzała. Obok wysokiej, szczupłej Małgorzaty wyglądał jak Flip obok Flapa. Jednak pierwsze wrażenie może być mylące — Marcin urodził się i dorastał w enklawie produkcyjnej na wschodzie Polski, niedaleko Puszczy Białowiesko-Augustowskiej. Na strzelnicy tylko Pracka była lepsza od niego. No i był lekarzem, jego obecność na pokładzie latającej karetki była niezbędna. Marcin był całkowicie odcięty od rzeczywistości — grał w uruchomioną na pokładowym komputerze pojazdu grę VRogue, chodził po podziemiach przeklętego zamku z magicznym mieczem w ręku i mordował koboldy i gobliny.

Od pół minuty orka znajdowała się na żółtym poziomie gotowości, dlatego załoga znajdowała się w jej wnętrzu, wpięta pasami bezpieczeństwa i podłączona do komputera pokładowego. Centrum Monitoringu zauważyło u jednego z klientów objętych najwyższym poziomem ubezpieczenia medycznego objawy stresu. Wprawdzie najprawdopodobniejsze było to, że po prostu jakiś VIP baraszkował w łóżku z żoną lub kochanką — dane fizjologiczne zbierane przez bransoletkę autoprzyzywacza nie pozwalały monitoringowi odróżnić strachu od podniecenia — ale firma nie mogła ryzykować. Właśnie z tego powodu silniki Morświna pracowały, chociaż na najwolniejszych obrotach, a załoga była gotowa do działania. Grozny sprawdził na komputerze pokładowym trasę ewentualnego lotu — tak jak się obawiał, prowadziła nad Ursynowem — ale po chwili uśmiechnął się pod nosem i włączył na chwilę interkom.

– Niczewo, riebiata, to jakiś dyrechtor na osiedlu Monolit. Tam raczej nikakich prabliemów nie będzie.

Faktycznie, teren Zamkniętego Osiedla Monolit, otoczony murem i patrolowany przez ochroniarzy z psami przy których rottweilery wyglądały na miłe psiaki, był jednym z bezpieczniejszych kawałków Warszawy.

Jednak Aleksander Siemionowicz się pomylił. w dwie sekundy po tym, jak skończył mówić,  komputer pokładowy zawiesił po prostu działanie wszystkich prywatnych programów załogi maszyny. w słuchawkach wszystkich hełmów zapiszczał alarm: przechodzili na poziom czerwony.

Grozny ściągnął do siebie drążek, zwiększając jednocześnie ciąg. Orka wystartowała,  wgniatając wszystkich na pokładzie w fotele. Małgorzata wypluła z siebie imponującą wiązankę, bo jej ulubiony kubek roztrzaskał się o pancerz nakolannika, oblewając ją ciepłym cappucino. Orka zaczęła przechodzić do lotu poziomego wznosząc się jednocześnie do przydzielonego jej już przez Kontrolę Lotów Strefy Mokotów korytarza powietrznego. Gogle VR zaczęły wyświetlać wszystkim informacje sytuacyjne.

Klientka lat 64, dobry stan zdrowia, oznaki życiowe w porządku.
Utrata sygnału -- ktoś mógł zerwać jej bransoletkę z ręki.
Możliwe włamanie z napadem, ochrona osiedla zawiadomiona.
Mieszka z synem, VIPem z Narodowego Koncernu Górniczego -- to może
być próba szpiegostwa przemysłowego, możecie się natknąć na
profesjonalistów.
Uważajcie na siebie i wyciągnijcie stamtąd naszą klientkę.

Tymczasem orka cały czas przyspieszała, po piętnastu sekundach osiągając ponad dwieście siedemdziesiąt węzłów. Pół minuty później byli już kilometr od miejsca wezwania, więc pilot z wprawą nabraną w ciągu tysięcy godzin lotów na wentylatorowcach obrócił gondole wirników i wprowadził Morświna w gwałtowne hamowanie, kończąc podejście ostrym zawrotem nad Osiedlem Monolit. w tym samym czasie Abdul badał miejsce lądowania wszystkimi dostępnymi mu czujnikami – w podczerwieni, świetle widzialnym, radarem milimetrowym. Sytuacja którą przekazał na wyświetlacze zespołu interwencyjnego była jasna — starsza pani klęczała na chodniku, skulona i najwyraźniej trzymała się za brzuch. Po chodniku spływała stygnąca powoli, ciepła ciecz.

Doktor Mazur miał już w rękach opancerzoną walizkę z podręcznym zestawem chirurgicznym. Grozny podchodził jeszcze orką w kierunku rannej kiedy medycy otworzyli luk podłogowy i na wpół spadli, a na wpół zjechali w kierunku ziemi. Pracka pierwsza uderzyła o ziemię, i podczas kiedy automat odczepiał linę wyciągarki, ona już rozglądała się za potencjalnym zagrożeniem, które przeoczyć mógł Abdul i czujniki karetki.

W tym czasie Marcin podbiegł do pacjentki, szykując już wbudowaną w pancerz na przedramieniu aerostrzykawkę ze środkiem przeciwwstrząsowym. Podbiegł do pacjentki. Szok który przeżył kiedy zrozumiał co widzi był tak silny, że zatrzymał się w miejscu i o mało co nie przewrócił. Pancerny turbopter ewakuacji medycznej pokonał cztery kilometry w czterdzieści pięć sekund, ale nie wiedział, czy on będzie w stanie coś zrobić.

– Proszę pani… nie wiem… jestem… – wyjąkał.

Zapłakana twarz z rozmazanym makijażem zwróciła się w jego kierunku. Zauważył, że jej lewa ręka zaciska się kurczowo na zerwanej z prawego nadgarstka bransoletce.

– Błagam pana, niech pan spróbuje coś zrobić. Błagam… mój syn zapłaci! Każdą sumę! Błagam… te wściekłe psy… to na pewno one…

– Zobaczę, co się da zrobić… – odpowiedział Marcin – ale jestem doktorem. Nie weterynarzem…

Na chodniku przed nimi słabo oddychając leżał pogryziony ratlerek.

Leszek ‘Leslie’ Karlik

Leave a Reply