TOP SECRET CODEWORD TERRORGARDEN
FAILING TO OBSERVE PROPER PRECAUTIONS IN HANDLING INTELLIGENCE MATERIALS MAY LEAD TO CRIMINAL PROSECUTION
WARNING: NOT FOR DISSEMINATION OR DECLASSIFICATION
CONTAINS INTELLIGENCE MATERIAL

INTERCEPT 2305032045
INTERCEPTED AT: UNIT 2914
INTERCEPT SOURCE: ASHWOOD
INTERCEPT DESTINATION: NETNATION
KEYWORDS: DISINFO, ABT, ASHWOOD, COINTELPRO, MAJIC
CRYPTO PARAMETERS: @PLEASE ENTER YOUR TERRORGARDEN MINARET CLEARANCE ID NUMBERS TO ACCESS@
CASE ID: 252f7835-9424-4f0d-97a2-64c63a89977d
FILE ID: 13766c68-3930-482f-b1f5-c00cec61c23c

FAILING TO OBSERVE PROPER PRECAUTIONS IN HANDLING INTELLIGENCE MATERIALS MAY LEAD TO CRIMINAL PROSECUTION
WARNING: NOT FOR DISSEMINATION OR DECLASSIFICATION

INTERCEPT CONTENTS FOLLOW UNTIL =END=OF=INTERCEPT= MARK

Drogi Czytelniku, droga Czytelniczko
Wielka Wojna ominęła nasz kraj, poza ubocznymi stratami spowodowanymi zestrzeleniem jednego ze statków-matek nad Trójmiastem (pół miliona ofiar), nie ponieśliśmy w zasadzie większych szkód. Może dlatego literatura historyczna dostępna w Polsce skupia się na innych teatrach Wojny. Dotarcie do informacji o działaniach Nieprzyjaciela w naszym kraju jest zadaniem zdumiewająco trudnym, a jeśli chodzi o zagadnienia wiążące się ze Strefą Czarnobylską, praktycznie niemożliwym. Jednak starsi czytelnicy z pewnością pamiętają, że działania takie miały miejsce i wpływały bezpośrednio na nasze życie — choćby przez próbne ewakuacje ćwiczone w szkołach, jeszcze przed wprowadzeniem nowego podziału administracyjnego.
Dlatego też z wielką radością przyjęliśmy otrzymane niedawno materiały. Ich autor, którego tożsamość musiała zostać ukryta pod pseudonimem, był jednym z funkcjonariuszy administracji państwowej podczas pierwszej fazy Wojny.
Oddajemy dzisiaj w ręce Czytelników fabularyzowany zapis jednego z wydarzeń z pierwszych lat Wojny. W przygotowaniu znajdują się następne teksty tegoż Autora, fabularne i naukowe.

Jaromir Korwin-Piotrowski,
redaktor naczelny
„Głosu wolnego, wolność ubezpieczającego”.
[wave.gloswolny.pl]

Alex Gütsche
Pożegnanie z Martą

Wszystkim obrońcom Ziemi

 

[ Warszawa, ul Pawińskiego 17/21, biurowiec MSW 16 września 2020 1918ZULU ]

Wieczór. Biuro. Za oknami pomarańczowy blask sodówek oświetla świerki przy wartowni. Dwóch ~trzydziestolatków pochylonych nad konsolą komputera.
— Pokaż go, Macias.
— Masz. Jarosław Grynberg, lat 21. Urodzony w 1999 w ABT Zachód. Student UMK. Ekonomia i zarządzanie.
— Jak go znalazłeś?
— Przypadkiem w sumie. Robiliśmy testy prewdrożeniowe nowego frameworku zabezpieczeń, uzgadniającego stan bazy ze śladem przetwarzania. Żeby w ogóle zacząć testy, trzeba było zrobić testową bazę. Odtwarzaliśmy zrzut z PESEL-a na testowej maszynie już z włączonym tym nowym zabezpieczeniem i włączył się alarm. Monotoniczność OID-ów się nie zgadzała.
— A po polsku?
— Masz bazę, nie?
— No.
— I masz ślad przetwarzania.
— ?
— Zapis pracy bazy.
— Logi?
— Nie, to znaczy tak, ale nie. Logi to logi, się wyrzuca po miesiącu czy roku. Ślad przetwarzania jest pieczętowany certyfikatem i datownikiem, i wrzucany na niemodyfikowalny zapis.
— Uhm.
— Dobra, niech będzie tak: każdy wpis do PESEL-a ma datę utworzenia, nie?
— Tak.
— Ale tę datę można ustawić. A w śladzie są spisane wszystkie zmiany, po kolei, z niezmienialną datą, i kto ich dokonał.
— Sprawdziłeś?
— A czy niedźwiedzie? Pewnie, że sprawdziłem. Masz dostęp do uprawnienia 217?
— Mam.
— Otwórz zapytanie. Baza audit podkreślenie main.
— Mam. Co dalej?
— Wyszukaj oidy odwołujące się do rekordu 99112489171.
— To nasz pacjent?
— Tak, co wyszło?
— CREATE, ale kiedy on się urodził?
— W 1999.
— To dlaczego został wpisany 20 grudnia 2012? Wilki go wychowały, czy co?
— NO WŁAŚNIE!
— Ha.
Pochyleni nad stołowym ekranem patrzyli na siebie jak szczeniaki z pierwszą paczką papierosów podprowadzoną starszemu bratu.
— Kto go dopisał?
— Masz w śladzie. Joanna Pakulska.
— Pracuje jeszcze u nas?
— Sprawdźmy… nie ma, ale była.
— Poka fotkę.
— Hehe, ty Casanovo onanizmu, znowu miałeś nadzieję na jakąś obserwację uczestniczącą? Nic z tego. Lalunia prysnęła do Strefy.
— Kiedy?
— Tu masz. Na samym początku, jeszcze w 2012.
— Ściągnij raport.
— Masz swoją przepustkę na TERRORGARDEN?
— No.
— Daj mi numer. Muszę wpisać pobranie z akt na nas.
— 46399138.
Stukot klawiszy, w głośnikach świergot zakłóceń przetwarzania.
— Ok mam. Czytaj.

Joanna Pakulska, córka Michała i Grażyny z domu Przybysz.
Urodzona 1 lipca 1981 w Warszawie.
Ostatni adres zameldowania: Warszawa, Pruszkowska 11.
W chwili zaginięcia wiek 31 lat. Nie karana. Zaginięcie zgłoszono
na komisariacie policji 22 grudnia. 21 grudnia nie wróciła
z pracy.
Zgłoszenia dokonał mąż, Jarosław Pakulski syn Zbigniewa
i Klementyny.
Miejsce pracy: Ministerstwo Administracji i Spraw Wewnętrznych,
Departament Rejestrów, Centralny Bank Danych Powszechnego
Elektronicznego Systemu Ewidencji Ludności.
Prawdopodobne miejsce pobytu zaginionej: TERRORGARDEN 
[@podaj swój numer uprawnienia w celu otrzymania dostępu do
dalszych danych opisanych tym kryptonimem@].

— No to jej nie znajdziemy, ale ten koleś się nie wywinie. Obserwacja na parę tygodni, a potem dzwonimy do Szpajera.
— Przez górę trzeba pchnąć. Wniosek do dyrde?
— Napiszę, a ty mi puść profil na tego kolesia, żeby podkładka była.

[ ABT wschód, Bydgoskie Przedmieście, park miejski, 17 września 2020, 11:23ZULU ]

— Jarek, daj mi już wreszcie spokój!
Marta odwraca i odchodzi w głąb parku. Chłopak zrywa się z ławki, dogania ją, łapie za ramię.
— Marta, ale czemu, porozmawiajmy.
— Zostaw mnie, to koniec, koniec wszystkiego — dziewczyna wyrywa się, odskakuje.
— Więc było coś, co możemy kończyć? Jeśli wreszcie przyznajesz, że było, nie niszcz tego.
— Ale nie rozumiesz?! Nic nie było! Nawet cię lubiłam, ale nigdy nie kochałam.
— Maćka też nie kochałaś!
— Nie twoja sprawa!
— Taaa, ja jestem dobry jak trzeba od kogoś spisać notatki albo się wygadać, a on do łóżka, mam nadzieję, że przynajmniej ma dużego!
— Odpieprz się dupku!
Dziewczyna rzuca się w głąb alejki, prawie biegnie, Jarek zostaje zrezygnowany, siada na ławce, nieruchomieje. Potem przeczesuje sobie włosy palcami, na palcach pozostaje mu kilka pasm, potem coraz więcej i więcej. Łokcie na kolanach, twarz ukryta w dłoniach, obraz rozpaczy, facet któremu skończył się świat.

[ Warszawa, ul Pawińskiego 17/21, biurowiec MSW 17 września 2020 0955ZULU ]

— Drzewo.
— Co „drzewo”?
— Na. I opierdolo pod hasłem czy zapomnieliśmy już jak się wypełnia raporty.
— No kurwa, przecież jak operacyjnie namierzą implanta to zaraz wszyscy szczają po nogach ze szczęścia, a jak my se go wyklikaliśmy bez wychodzenia z biura, to co, niedobrze?
— O to wyklikanie chodzi. I o Sojusz, mamy błysnąć nową metodą namierzania implantów, i zanim wypuścimy raport do EDICA, ma być wylizany perfetto.
— A koleżka może w każdej chwili się aktywować, do konia!
— Na to są procedury. A te na zdobywanie wpływów są ważniejsze. Jak widać.
— No’obra, co jest do uzupełnienia?
— Punkt infiltracji, dostęp obiektu do informacji chronionej, szkody wywiadowcze, prawdopodobny profil ataku, przewidywane szkody cywilne, przewidywane szkody w infrastrukturze krytycznej.
— I może jeszcze wpływ pacjenta na indeksy giełdowe?
— Na wszelki wypadek nie pytałem. Don’t ask, don’t tell. Ja chcę prognozy szkód, zrobisz infiltrację?
— Mhm, mogę przejrzeć raporty OPK i co tam jeszcze, ale jak tam nie będzie to chuj.
— No, to przejrzyj chociaż to.

[ ABT wschód, Bydgoskie Przedmieście, park miejski 17 września 2020, 2003ZULU ]

Budzi się już po zachodzie słońca, wraca z otchłani rozpaczy i niepamięci, przywołany słabością mięsa. Podnosi głowę, rozgląda się; już zmierzcha. Machinalnym ruchem ręki zgarnia z głowy wypadające włosy, nawet tego nie zauważa. Ociera łzy, podnosi się z ławki, przeciąga, w kieszeni odnajduje biały zwitek, który kiedyś był chusteczką jednorazową, smarcze, rusza; najpierw w kierunku domu, później coś pcha go w głąb parku.
Krąży początkowo bez celu, potem odnajduje ścieżkę, idącą pomiędzy kotliną z sadzawką z łabędziami a drugim zabagnionym i zarastającym oczkiem. Wychodzi na kamienny mostek-balkon nad jeziorkiem łabędzi, ze ściany poniżej wycieka woda, wpada niżej między kamienie tworząc małą sadzawkę, skąd strumyczkiem wpływa do jeziorka łabędzi.
Chłopak schodzi w dół, jest w połowie stoku, kiedy słabym rtęciowym światłem zapalają się latarnie; w niebieskawym świetle wszystko wydaje się monochromatyczne, otrzepujący się łabędź wchodzący do domku na środku jeziorka jest niebieskawą rozmazaną plamą.
Jarek zatrzymuje się nad strumykiem między sadzawką i jeziorkiem; w dzień dzieciaki wybudowały tu tamę z kamieni i gałęzi, woda rozlewa się szeroko po obrzeżu sadzawki. Jarek był tu zaraz po przyjeździe, wpadł wtedy do wody, wracając przez park do domu zmarzł straszliwie, o mało co nie dostał zapalenia płuc.
Przysiada na wielkim głazie, bezmyślnie grzebie nogą w piachu u podnóża tamy, przesuwa jeden kamień, drugi, tama zaczyna przeciekać. Wreszcie spod piachu wyłania się płaski bochen wapienia, opalizujący tęczowo w trupim świetle latarni. Wygrzebuje go rękami, kamień ma stopę średnicy, cal grubości, chowa ciężki placek pod koszulą, zagrzebuje dół i rusza w górę, w kierunku domu.

[ Warszawa, ul Pawińskiego 17/21, biurowiec MSW 18 września 2020 0212ZULU ]

— Masz go?
— Coś tam mam, zaraz.
— Dawaj.
— No, czekaj, mam. Dwunastego marca 2013 o 23:22 wykryto obiekt schodzący po balistycznej nad północną Polskę, podniesiono parę przechwytującą szesnastek z Poznania, ale zanim nawiązały z obiektem kontakt wzrokowy, utracono z nim kontakt radarowy, ostatnie współrzędne zero dwanaście trzydzieści dwa osiem alpha alpha zulu kilo bravo oscar, wysokość 200. Jak raz nad ABT Wschód.
— A co ze zwiadem naziemnym?
— Wtedy nie było jeszcze jasne że to inwazja, nie było takich procedur jak teraz. Spadło to spadło, chuj. Meteoryt albo co. Ale ten był widoczny na radarach.
— Wymiary?
— Na granicy wykrywalności. Teraz byśmy go mieli na sieci obrony przed infiltracją, ale wtedy małe obiekty nikogo nie interesowały. A Oni się jeszcze nie kryli, nie musieli. Masz profil ataku?
— Mam, wziąłem standardowe szkody w ludności cywilnej, tylko muszę mieć jakiś przelicznik dla siły wybuchu.

[ Warszawa, ul Pawińskiego 17/21, biurowiec MSW 18 września 2020 1242ZULU ]

— Niech pan wejdzie, panie Czarnecki. — Nowa sekretarka dyrektora, zadbana rycząca czterdziestka, pokazuje mi na drzwi do gabinetu. Wpatruję się w tabliczkę „mgr inż. Michał Słupek, dyrektor X departamentu” i pcham ciężkie skrzydło.
— Panie dyrektorze, zrobiliśmy do końca tego implanta.
— Pokaż.
Rozkładam na szybko wydrukowane kartki, to najszybszy sposób na zabezpieczenie informacji kwalifikowanej. Standardowy profil figuranta, lista śladów, lista szkód, raport OPK. Dyrektor przegląda je uważnie.
— Sprawę rozpracowania operacyjnego już założyliśmy.
— Nie będziemy go rozpracowywać. Są nowe wytyczne z góry.
— No to co mamy robić?
— Zdejmujemy go, zadzwońcie do Szpajera.
— Ale…
— Polecenie służbowe. Z samej góry. Samej. — Okrąża ściany nieobecnym spojrzeniem. Macias chce coś powiedzieć, ale widząc to, zamyka usta. Kiwam głową. Macias też.
— Tak jest.

[ ABT wschód, Bydgoskie Przedmieście, 18 września 2020, 1710ZULU ]

Transporter desantowy obniża lot i kładzie się w ciasny zakręt. Przemyka na wysokości kilkudziesięciu metrów nad przywiślanym łęgiem wzbudzając falę kurzu, błota i patyków. Jest czarny, bez oznaczeń, a transponder emituje sygnaturę znikającą go z systemów kontroli ruchu lotniczego i obrony powietrznej.
Pędniki przekręcają się w górę, kanciasty samolot zawisa w powietrzu, płynnie osiada na popękanym asfaltowym placyku. Opuszcza się tylna rampa i wyjeżdżają dwie automatyczne śmieciarki.
Rozchlapując błoto kanciaste wozy docierają do bocznej uliczki, wspinają się po stromym podjeździe, na górze rozdzielają się.

— Bravo jeden do łysego orła, over.
— Tu łysy orzeł, jedziesz.
— Od tyłu trudny teren, jakieś płotki, szajerki, budy.
— Dajcie video ale pasywne, nie wiadomo co umie figurant.
— Na pasywnym tylko pron.
— Dajcie, mówię.
Na ekranie w transporterze wyskakuje rozmazany obraz. Tył obskurnej starej, brudnej kamienicy. Więcej takich w jednym miejscu tworzy podwórka-studnie; ta stoi samotnie. Przed nią labirynt niskich zabudowań.
— Mówiłem, że chuj widać, panie majorze.
— Na termo coś jest?
— Chuj z gównem.
— Bravo jeden, puścimy drony, czekajcie.
— Tajest, out.
— Out.
Na dachu śmieciarki otwiera się zasobnik, poukładane w równe rzędy metalowe owady budzą się z elektrycznej śmierci. Startują losowo, nikną w zmierzchu, przypadkowymi trasami podążają do wyznaczonego celu. Na ekranie rysuje się trójwymiarowy labirynt okolicy.
— Jest coś?
— Jesteśmy przy wejściu do mieszkania, brak sygnatury cieplnej i dźwiękowej.
— Wchodźcie.
Buda śmieciarki uniosła się na pół metra w górę, boki rozsunęły się. Sześć cieni zsunęło się na ziemię. Rozbiegli się półkolem. Śmieciarka skurczyła się do normalnego rozmiaru i włączyła światła awaryjne. Operatorzy przeskoczyli ogrodzenie i przypadli w zaniedbanym ogrodzie.
W zapadającym zmierzchu ich kombinezony pokryły się rozmazanymi plamami, stapiali się z tłem. Dotarli do budynku, otoczyli go, znaleźli ukrycia, ustalili pola ostrzału na wszystkich oknach i drzwiach na podwórze.
Pierwsza śmieciarka podjechała od frontu, przysiadła nad ustawionym przy ulicy kontenerem. Obudowa wozu uniosła się, boczne płyty rozsunęły się na boki ukazując ciasne włazy. Na spękanym asfalcie, na połamanych od lat płytkach chodnikowych zastukały podkute buty. Dwóch w mundurach drogówki ruszyło w stronę najbliższych skrzyżowań. Nie przejedzie tędy żaden samochód. Trzech zniknęło w parku po przeciwległej stronie ulicy. Dwóch przy furtce. Ktoś rzucił w górę furkoczący talerzyk, który lecąc ostrym łukiem zajrzał we wszystkie okna.
— Nie ma go!
— Puśćcie mu skanery na mieszkanie.
Szybkie mikrodrony przewijają się chmurą przez klitkę.
Za łóżkiem lateks i resztki organiczne, w tym DNA, wrzuca tam prezerwatywy. W kuchni na stole czynnik A32.
— Są ślady — odzywa się technik.
— Widzę. Co to jest ten A32?
— Skomplikowany związek semiorganiczny, prawdopodobnie wysokoenergetyczne paliwo. Znajdowany w związku z zamachowcami-samobójcami.
— Coś jeszcze?
— W bazie wiedzy DHS mają dane o luźnej korelacji natężenia śladów A32 z siłą wybuchu pacjenta.
— Sprawdźcie jaka jest prognoza.
— Procedura uruchomiona, szacunek będzie za siedemdziesiąt sekund.
— Puścić drony na ślad osmologiczny.
— Źródło?
— Coś z mieszkania, co by tam najlepiej pasowało?
— Łóżko. Ale niektórzy mogą zmieniać zapach.
— Spróbujcie.
Na ekranie kontroli rozwijają się tęczowe wachlarze wykresów.
— Mam w mieszkaniu dwa profile osmologiczne, można puścić śledzenie na oba, mamy wystarczająco dron.
— Wykonać.
Elektryczne insekty zbijają się w dwie chmury przy drzwiach, czarne obłoki błyskawicznie przeciekają przez szparę pod drzwiami, spływają po schodach, przy wejściu nabierają objętości i kręcą się chwilę nad powierzchnią ziemi. Dopływają do furtki i rozdzielają się, jeden w lewo, drugi w prawo, przyspieszają.
— Chwilę to zajmie, zanim do czegokolwiek dojdą.
— Kiedy będzie ekipa badań?
— Startują, mówią że czterdzieści dwie minuty.
— Ok. Wrzućcie figuranta na sieć kamer miejskich, tak go szybciej znajdziemy niż muchami.
Na górnym monitorze wozu dowodzenia przewalają się ekrany autoryzacji i zarządzania miejską siecią spec-kamer. Teraz Jarosława Grynberga wypatrują też setki elektronicznych siatkówek wpatrzonych w przechodniów.
— Dać znać lokalnym?
— Nie. Znajdziemy go, zwiniemy i spadamy, pełno nas, a jakby nikogo nie było.

Jarek idzie bocznymi uliczkami, przechodzi między blokami na Kochanowskiego, przeskakuje niski płot odgradzający nowoczesny apartamentowiec od starego, dwudziestowiecznego bloku. Nigdy tędy nie szedł, ale taka trasa wydaje się teraz zupełnie naturalna. Wychodzi na Broniewskiego z drzwi walącej się rudery pamiętającej jeszcze pruski garnizon sprzed stu pięćdziesięciu lat, instynktownie odwraca się od kamery pilnującej skrzyżowania z Reja. Niepotrzebnie, elektroniczne oko skierowane jest w inną stronę. Teraz do przejścia, między domki oficerskiego kwartału.

— Czujniki drugiego rzutu mówią, że zwinął się maks kwadrans temu, mamy pecha.
— Pecha to będziemy mieć, jak go nie złapiemy, zanim…
— Może puścić kilka zwiadowców? Przez kwadrans daleko nie zaszedł, może jakoś go znajdziemy z góry.
Dowódca kiwa głową.
— Puśćcie. Ale tylko czarnych. Ważki. Niech zaczną od miejsc gdzie teraz są muchy.
Na dachu wozu otwiera się następny pojemnik. „Ważki” startują pojedynczo, szybko ruszają kursem wyznaczonym trasą chmury czujników. Jedna z ważek wpada na rosnące przy ulicy drzewo, delikatne skrzydła łamią się, jeszcze zanim węglowy korpus zdąży opaść na ziemię, wybucha pomarańczowym płomyczkiem. Pancerzyk zamienia się w nierozpoznawalny żużelek, następna ważka zajmuje opuszczone miejsce w formacji.

Zatrzymuje się przy przejściu dla pieszych, kręci mu się w głowie, chwieje się, przejeżdżający dostawczak mija go o milimetry, trąbi ostrzegawczo. Jarek cofa się o krok, rozgląda się, jak obudzony ze snu, patrzy na zegarek. Wieczór, Marta pewnie jest w Od Nowie, szaleją na parkiecie z Ewką. Miał tam dzisiaj do nich dołączyć przecież…
Przechodzi przez jezdnię, skręca w kierunku akademików i studenckiego klubu. Na ozdobnym murku sfalowana warstwa plakatów, w przechodniów wpatruje się przetworzona na szablon twarz Ciechowskiego, zapowiedź rocznicowego koncertu, obok plakaty Krzysztofa Fogga i Hammer of Safety. Chłopak zwalnia, przyglądają się afiszom. W oddali widać już tłumek przy wejściu do klubu.

Na bocznym ekranie stanowiska dowodzenia wyskakuje czerwona ramka. Operator przerzuca alert na stół taktyczny, na mapie miasta rozwijają się dwa prostokąty video, zamazana sylwetka z tyłu, rozmyte zbliżenie twarzy idącego od przodu. Dopasowanie 99%.
— Gdzie to?
— Kampus uniwersytecki, gdzie on idzie — na mapie rozwijają się oznaczenia budynków — kierunek hotele asystenckie albo klub studencki.
— Łap go. Ważki na porażanie — dowódca sięga do swojej konsoli. — Może zdążą. — Unosi mikrofon — zostaje drogówka, zabezpieczyć miejsce, reszta do wozów, ruchy!
Operator kilkoma gestami zaznacza idącą sylwetkę jako cel ważek. Opcja NON-LETHAL. Śmieciarka zmienia kolory, rusza w momencie oderwania się ostatniej podeszwy od gruntu.

W Od Nowie tłok, na scenie Single M.A.L.T., rozłożysta blondyna z fantastycznymi cyckami podkreślonymi jeszcze czerwonym błyszczącym gorsetem ledwo zakrywającym sutki szepcze zmysłowo w mikrofon, odbijający punktowe światło reflektora.

czekam
z kieliszkiem wina
sama tu
czekam
w pustym pokoju
aż przyjdziesz znów

Jarek zatrzymuje się przy wejściu na salę, gęsty tłum faluje powoli w rytm miękkiego głosu.

nie wiem gdzie teraz jesteś, ani też nie wiem z kim
czekam na ciebie sama
czekam przez całe dni

W końcu głos kobiety cichnie, po chwili ciszy i ciemności zaczyna się aplauz, zapalają się boczne reflektory. Wokalistka rzuca w mikrofon — bądźcie tu z nami za pół godziny – reflektor gaśnie.
Jarkowi nagle robi się bardzo smutno, ściera palcami łzy kręcące się w kącikach oczu. Odwraca się, brownowskimi ruchami przepycha się przez burzliwy przepływ tłumu. Przy barze widzi znajomą sylwetkę, czarne włosy Marty rozsypane w luźny, sięgający pasa wachlarz. Chłopakowi robi się gorąco, zaczyna się pocić, podchodzi do dziewczyny, wyciąga rękę chcąc złapać ją za ramię, w półmroku klubu wydaje mu się przez moment, że wyciągnięta ręka świeci

Przez szare niebo nad ABT przeleciał krótki błysk odbijający się w niskich chmurach, wyłapały go czujniki, w czarnym samolocie zaczyna błyskać alarm. Operator konsoli wciska kilka przycisków, z gondoli na grzbiecie samolotu startują talerzowate kształty. Na jeden z ekranów spływa z satelity obraz video, widać na nim wyraźnie dymiące ruiny. Postać stojąca z tyłu unosi mikrofon.
— Łysy orzeł do bravo jeden bravo dwa. Spóźniliśmy się. Bravo jeden, zabezpieczcie teren, czekamy na chłopców z Biura Badań. Bravo dwa, jedźcie na współrzędne zero dwanaście trzydzieści trzy jeden alpha alpha zulu kilo juliet november, zabezpieczycie teren po wybuchu. Sprawdźcie, czy może ktoś przeżył. Łysy orzeł out.

— Możesz?
— Srałem, ale mogę, co jest?
— Szpajerowcy pojechali po tego kolesia.
— Mają go?
— Nie zdążyli. Czterdzieści trzy ofiary na miejscu, prawie setka rannych.
— Grubo, jak on to?
— Odpalił w klubie studenckim. W czasie koncertu.
— Murwa.
— No.
— Ale jedna wiadomość jest pozytywna.
— Metoda?
— No. Mamy sposób na wyłapanie części wtyczek.
— Części pewnie tak. To kiedy idziemy to pokazać staremu?
— Mhm, ja bym najpierw sprawdził jedną rzecz.
— No?
— Przestań na chwilę myśleć jak nerd, i pomyśl jak polityk. Co nam to da?
— Nooo… haki!
— Bingo! Haki jak skurwysyn, lepsze niż komuchy mieli na Wałęsę. Ale zanim załadujemy gówno do wentylatora, sprawdźmy, w którą stronę poleci.
— Trzeba sprawdzić kogo jeszcze wprowadzili ci, co później prysnęli do Strefy.
— Tylko ta Pakulska…
— Coś mi się wydaje, że nie tylko, zresztą przecież nie tylko u nas, te wszystkie niunie w gminach też mają dostęp przecież. I na szczeblu powiatowym i wojewódzkim.
— No nie wiem.
— Ale ja wiem. Napiszesz mi zapytanie?
— Napiszę. Ale do tego trzeba będzie mieć podkładkę z aktu o zwalczaniu terroryzmu. Załatw.
— Tylko dyrektora złapię. Sam nie możesz tego pchnąć?
— Sram przecież, pod siecią będę za pół godziny najwcześniej, znowu Tariq na bazarku nie wypatroszył psa, zanim zrobił z niego kebab.
— Niemożliwe.
— Czemu?
— Pies nie jest halal. Porządny muzułmanin nawet kijem nie dotknie.
— To może Tariq nie jest porządny. Sram dalej niż widzę. Złap dyrektora, nawet nie będziemy tego testować bez papieru, bo to narusza wszystkie możliwe przepisy o prywatności i danych osobowych.
— Złapię.
— I jakbym się nie odezwał za godzinę, to wysrałem wątrobę, przyślij pogotowie.
— Dobra.

[ Warszawa, ul Pawińskiego 17/21, biurowiec MSW 18 września 2020 2113ZULU ]

— Gdzie on jest? — Dyrektor rozgląda się po pokoju operatorów systemu.
— Zatruł się czymś, pojechał do lekarza.
— To po co mnie tu ściągasz?
Podnoszę w górę kostkę pamięci, obracam w palcach.
— Maciej jest u lekarza, ale przysłał zapytanie, możemy wyłapać wszystkich agentów wprowadzonych na lewo do systemu. Chcę mieć świadka.
Dyrektor odruchowo omiata wzrokiem rogi pomieszczenia. Tu nie ma kamer, już dawno nikt tu stale nie pracuje, wszyscy siedzą na górze.
— Tu?
— Konsola operatorska.
Stary lis uśmiecha się nagle, kiwa głową. Z czasów jak sam zarządzał siecią, pamięta co to znaczy. Priorytetowa konsola operatorska służy tylko do dostępu technicznego, ale można za jej pomocą obejść rejestrację zapytań. Siadamy, loguję się na konto operatorskie, przez ekran przelatują poganiane spacją statusy wykonanych backupów, w końcu prompt. Odruchowo rozglądam się, wciskam klawisz przerwania i wpisuję

IPL CMS PARM AUTOCR FILEPOOL VMSYSU:

Zgłasza się nadzorca systemu.

DIAG12
ENTER RACF PASSWORD
chucknorris
DIAG12 OK

Dyrektor nagle dotyka mojego ramienia. Podskakuję.
— Puść zapytanie na spool, nie na ekran, trzeba będzie wydrukować.
Kiwam głową, wywołuję powłokę bazy, podłączam kostkę pamięci, w drugim terminalu wyciągam napisane przez Maćka zapytanie. Pięć ekranów, jak on to zdążył w godzinę. Otwieram nadzorcę bazy, przeklejam skomplikowany kod, dodaję klauzulę spoolingu. W imię Ojca i Syna i Ducha świętego, ENTER.
— Drukarka jest w magazynku.
Na korytarzu otwarte drzwi do magazynku, zaglądam przechodząc, dyrektor w chmurze kurzu przekłada kartony ustawione na wielkim plastikowym kształcie, nagle dociera do mnie co widzę, patrzę zdziwiony na starego rzęcha, w końcu uświadamiam sobie dlaczego. Razem wyciągamy starą drukarkę na korytarz, waży chyba ze 30 kilogramów, przenosimy ją do operatorki. W rogu magazynku odnajduję karton samokopiującej składanki, to wszystko musiało tutaj leżeć ze dwadzieścia lat. Oby odpaliła.
Z szafki wyciągam konwerter złącz, wbijam w zakurzonego amphenola w podstawie drukarki, podłączam do konsoli, jak tu się zakładało papier. Podwójny, z kopią. Przerzucam przełącznik, drukarka porusza całym mechanizmem jak przeciągający się człowiek i zapala zieloną kontrolkę na skomplikowanym wieloklawiszowym panelu. Solidna dwudziestowieczna robota. Teraz już takich nie robią, drukarki mają tylko jeden przycisk, włącznika. I zostawiają ukryte w wydruku numery identyfikacyjne.
Na panelu drukarki odnajduję kombinację testową, wciskam, głowica z hałasem przejeżdża kilka linijek, papier wysuwa się, odrywam zadrukowany pasek. Nawet czytelnie.
— Działa.
Na konsoli wyskakuje „2261 RECORDS SPOOLED OK”.
Przeglądam spool, wybijam polecenie skopiowania pliku na kostkę i na drukarkę, drukarka rusza łomocząc głowicą i silnikiem podającym papier, kontrolka na kostce mruga.
— Daj też na ekran.
Uśmiecham się pod nosem. Stary lis jest równie ciekawski co ja. Odpalam xedita i wczytuję plik, skróty poszczególnych kartotek. Nazwisko, imiona, nazwisko rodowe, data urodzenia, PESEL, zameldowanie na pobyt stały, wykształcenie, stan cywilny, numer dowodu. Jan Kolenda, Lan Nguyen, Michał Suszko, Nazar Wiśniowiecki, Aleksander Schmidt, Krzysztof Suska… przewijam kilka ekranów, znajome nazwisko wali mnie po oczach: Marta Witkowska, nazwisko rodowe Nawrocka; ręka zawisa w pół ruchu, dyrektor odwraca głowę w moją stronę.
— Ktoś znajomy?
— Chyba pomyłka — patrzę na adres, Wiolinowa. — To musi być błąd w zapytaniu.
— Podobne nazwisko?
— Nie tylko nazwisko — mówię powoli. Otwieram drugie okno, wbijam PESEL. Obok danych wyskakuje zdjęcie do dowodu.
— Kto to? Ja ją skądś znam…
— To żona Maciasa. Maćka.
— Sprawdź kto ją wprowadził do systemu.
Drżącymi palcami wstukuje zapytanie. Dyrektor patrzy na ekran, potem na mnie.
— Ściągnij go tutaj, będę musiał zadzwonić do szpajerowców. I to szybko.
— Muszę iść do kibla.
— Ok, ale oddaj telefon.
Rzucam telefon na biurko, zasłaniając usta dłonią zrywam się do drzwi. Gdzie tu jest ubikacja — w ostatniej chwili dopadam muszli. Sam kwas.
Przemywam twarz zimną wodą, układam dłonie w kubeczek, nabieram, przepłukuję usta, drugi, trzeci raz. Pół paczki papierowych ręczników rozsypuje się po podłodze kiedy chcę wytrzeć ręce.
Wchodzę do dyżurki, dyrektor mówi do wewnętrznego telefonu.
— …tylko pamiętajcie, ostrożnie trzeba.
— …
— To żona jednego od nas. Tak.
Odkłada słuchawkę.
— Szpajerowcy zawiadomieni. Dzwoń do niego, ściągnij go tutaj — popycha do mnie telefon na blacie.
Rozkładam aparat, wyszukuję numer Maciasa. Odbiera po drugim dzwonku.
— No co jest?
— Przyjeżdżaj do Firmy, jest sprawa z tym twoim skryptem.
— Mam trzy dni zwolnienia od lekarza, leżeć i dużo płynów, właśnie jadę do domu — w słuchawce hurgot silnika samochodu.
— Jakieś dziwne wyniki wychodzą, masz przyjechać, polecenie służbowe.
— Kto wyskoczył? Ktoś z samej góry?
— Nie na telefon, mówię.
— Nie mogę, no, zaraz się porzygam w taksówce, jadę do domu.
Nie wiem co powiedzieć, w końcu, niespodziewanie nawet dla mnie rzucam — Marta jest z tobą?
— Nie, była w pracy, powinna być już w domu. A czemu o nią pytasz?
— A nie, tylko się zastanawiałem czy będziesz sam chorował. Ale dyrektor mówi że masz przyjechać nawet jakbyś miał mu się zesrać na środku gabinetu.
— Dobra, dobra, już jadę – w mikrofonie hałas, z oddali głos Maciasa — panie starszy, zmiana planów, jedziemy na Pawińskiego. Aha — znowu do mnie — będziemy za dwadzieścia minut. Nara.
— Nara.
Zamykam telefon, odkładam na biurko, ostrożnie jak miniaturową trumnę prawdy.
— Dwadzieścia minut, jedzie.
Telefon dzwoni, na wyświetlaczu, Macias.
— Tak?
— Ty — głos ma inny, rozdedrgany, bełkotliwy jakby przez te pół minuty wypił litr wódki — Marta wam wyszła w zapytaniu?
— Nie, no co ty, siostrzenica dyra, którą on zna od maleńkości, coś się jebnęło w indeksowaniu.
Ciężki oddech.
— Nie pierdol. Marta wam wyszła, tak? O siostrzenicę dyra byście mnie nie ściągali do firmy. Szpajerowcy już jadą?
— Jadą.
— Ile mam czasu?
— Nie wiem, przyjeżdżaj do Firmy, i tak nic nie poradzisz.
— To niemożliwe, przecież znasz ją równie długo jak ja, poznaliśmy się na tej wycieczce do Zamościa, byłeś wtedy ze mną.
— Tak. To było w 2013, nie?
— No. W maju.
— Marta w PESEL-u jest od 21 grudnia 2012. Była ostatnią osobą którą wprowadziła ta Pakulska.
— Ile mam czasu?
— Ile czasu? Nie wiem do cholery.
Dyrektor patrzy na zegarek — jeszcze dwadzieścia siedem minut.
— Masz dwadzieścia siedem minut. I tak nic nie pomożesz, jeśli ona się uaktywni, zginiesz jak ci kolesie z Torunia.
— To moja żona — sygnał rozłączenia.

[ Warszawa,  ul Wiolinowa 8, budynek mieszkalny 18 września 2020 2217ZULU ]

Parkuje pod blokiem na ukos, zajmując dwa miejsca parkingowe, nie zamyka samochodu, wbiega po schodach, żeby nie czekać na windę. Szarobiała klatka schodowa w jego umyśle zamienia się w schody do nieba. Jeszcze do góry i jeszcze. I jeszcze. Drzwi na korytarz, biały, pusty. Drzwi do mieszkania, zamknięte, klucz zgrzyta w zamku. Przedpokój, salon z kuchnią, na ścianie wideo, Marta krząta się przy włączonej płycie grzejnej. Zapach rosołu. Trzęsąc się staje przed nią.
— Coś się stało?
— Kim ty jesteś!?!
— Co? O co ci chodzi?
— Widziałem twoją teczkę. Nie urodziłaś się w Lublinie w osiemdziesiątym piątym, kim ty jesteś?
— Nie będę tego słuchać. O co ci chodzi?! Uspokój się, upiłeś się? Jesteś chory? Czekaj, masz gorączkę? — Dotyka jego twarzy — boże, jesteś rozpalony, co ci powiedział lekarz?
Mężczyzna wyrywa się, cofa się do pracowni, odciskiem dłoni otwiera sejf. Glock leży w kaburze, rozładowany, obok dwa magazynki. Ładuje pistolet, repetuje, wraca do salonu. Kobieta stoi odwrócona, ze słuchawką przy uchu. Broń ciężko zwisa mu w luźnej ręce. Ona patrzy na niego spokojnie tymi swoimi zimnymi szarymi oczami, w których tak lubił się przeglądać. Lubi. Czarne, przetykane nitkami srebra włosy, szarobiała luźna sukienka z lnu. Jest czarno-biała, jak śmierć. Mężczyzna z trudem unosi broń, ona opuszcza rękę.
— Nie ma zasięgu — mówi zdziwionym głosem.
— Już po ciebie jadą, położyli łączność. Ale ja muszę wiedzieć, MUSZĘ!!
Ręka z bronią trzęsie się, nie można zgrać przyrządów. Z olbrzymim wysiłkiem mężczyzna kieruje lufę pistoletu w stronę białej sylwetki, podpiera nadgarstek lewą ręką. Jak w pozycji strzeleckiej.
— Oszalałeś!? Wezwę policję!
— Nikogo nie wezwiesz — on odwraca się i przez otwarte drzwi strzela w „hubę” w przedpokoju. Trzy strzały, jak na treningu. Nawet trafia. Światło w mieszkaniu gaśnie, wideo na ścianie salonu zamiera w stopklatkę.
— Okay — kobieta odrzuca telefon w kąt, spokojnie. — Masz rację.
— Dla kogo pracujesz, dla kogo wy wszyscy pracujecie?
Uśmiecha się tylko, i dopiero w tym uśmiechu on znajduje pewność. Jej usta poszerzają się nieludzko, a cała jej sylwetka rozmazuje się w aktynicznym blasku plazmowej jasności. Jego palec ściąga spust

Obraz salonu Witkowskich roztopił się w białym błysku i zgasł w czerń. Analizator przewinął w zwolnionym tempie kilka ostatnich sekund i wyświetlił napis.

BRAK STRUMIENIA, PONAD 80% PRÓBNIKÓW ZOSTAŁO ZNISZCZONYCH
BRAK DOSTĘPU DO TREŚCI ŚWIADOMOŚCI OBIEKTU

Pułkownik Speier podniósł do ust mikrofon.
— Wszyscy do wozów, wezwijcie ekipę. Znowu się spóźniliśmy. Łysy orzeł out.

( 13 grudnia 2044 )

=END=OF=INTERCEPT=

[dla ideefixe RPG – Alex Gütsche 20110110]

One thought on “”

Leave a Reply